Jednak od kiedy to warzywa są podstawą mojego jadłospisu, z coraz większą odwagą sięgam po rzeczy, których do tej pory nie jadałam, nie przyrządzałam i w ogóle trzymałam się od nich z daleka. Zwłaszcza po te. Bo takie szparagi na przykład, jak się okazuje, to istna bomba witamin i składników mineralnych. Zawierają karoten, witaminy B, B2, B6, witaminę C, a także sole potasowe, wapń, sód, magnez, fosfor, fluor i żelazo. Są źródłem witaminy K i kwasu foliowego. Mają także działanie bakteriobójcze i podobno zapobiegają nowotworom. Szparag był uprawiany jako warzywo już w starożytności przez Egipcjan, Greków i Rzymian. Jego wizerunki obecne są na egipskich sarkofagach, a ze względu na podobieństwo młodych pędów do… no, wiadomo czego (w końcu piszę o inicjacji, tak?) był uważany za afrodyzjak.
Zatem w końcu kupiłam swój pierwszy w życiu pęczek szparagów. Białych.
Najpierw potrzymałam go jeszcze chwilę w lodówce, żeby się ponamyślać i poszukać przepisów, Ale coś z szukaniem szło mi kiepsko. W końcu wyciągnęłam te szparagi, przekroiłam w poprzek mniej więcej w połowie długości, wrzuciłam na lekko osolony wrzątek i… po 5 minutach szparagi były gotowe. To znaczy ugotowane. Popatrzyłam na nie i zrobiłam tak:
-
A. Makaron ze szparagami. Górne części z główkami wrzuciłam na patelnię. Podlałam symbolicznie oliwą. Dodałam dwa zmiażdżone ząbki czosnku, garść podartych świeżych liści szpinaku, posypałam to wszystko solą z ziołami. Podałam – z makaronem w świderki. Smakowało J A i wyglądało… kusząco.
- B. Sałatka szparagowa. Dolne części pokroiłam na małe kawałki (ok. 0,5 cm szerokości, krążki). Tu również wpakowałam czosnek (1 ząbek), dwa pomidory pokrojone w ósemki, sałatę (rukolę z raddiccho). Podlałam, acz skąpo, oliwą i sypnęłam delikatnie solą morską. Schowałam do lodówki… i zapomniałam. Sałatka ze szparagów na drugi dzień smakowała wyśmienicie – ze świeżą bułką.
Ale prawdziwe szaleństwo popełniłam dzisiaj. Nabyłam szparagi i białe, i zielone. Na razie zabrałam się za zielone.
- C. Makaron ze szparagami w sosie szparagowo-kokosowym. Na początek znowu ciachnęłam szparagi na pół, bo nie mam garnka na całe. Na osolony wrzątek, 3 minuty – i już. Znowu główki na patelnię, a reszta – do miksera. Do miksera ponadto pół puszki mleka kokosowego, garstka pestek słonecznika i odrobina wody. Zmiksowałam, zalałam tym główki na patelni, zagotowałam. Lekko dosoliłam i dodałam odrobinę ziół. A potem dodałam do makaronu, wymieszałam. I…
Kolacja była fantastyczna. A dwa pęczki szparagów jeszcze czekają na swoją kolej. Jakieś sugestie?